2,5 tygodnia temu miałam zabieg. Na początku roku zrobiła mi się zakrzepica (nawracający problem), lekarza zamiast od razu naciąć, dał czopki i maści. Po 5 dniach stan zapalny minął, a po 3 tygodniach poszłam do innego proktologa na konsultację - bo sam fał dalej był nabrzmiały i trochę bolesny, ale oczywiście nie tak jak w pierwszych dniach zakrzepu.
Lekarz zalecił wycięcie, głównie po to, żeby w tym miejscu zakrzepica już nie wróciła. Ponieważ była duża, raczej marne szanse, żeby się sama wchłonęła.
Znieczulenie - delikatne ukłucie, ledwo wyczuwalne.
Zabieg - mimo znieczulenia czułam zszywanie w niektórych momentach - ale też do przeżycia.
Moment, kiedy puszcza znieczulenie to tragedia. Ledwo doszłam z kliniki do apteki, a potem na przystanek autobusowy. Aż się trzęsłam z bólu, ale po wszystkim dostałam przeciwbólowy zastrzyk domięśniowy - który zaczął działać po ok 20 minutach. Potem ketanol co 3-4 godziny. Nie ma co ściemniać - to boli. Ingerencja chirurgiczna w tak wrażliwym miejscu nie może nie boleć. Ale było i tak lepiej niż myślałam. Zmiana opatrunku co 2-3 godziny. Krwawienie z rany trwało w zasadzie jeden dzień. Dzień zabiegu trochę przeleżałam, następnego już pracowałam, ale tylko dlatego, że pracuję zdalnie. Inaczej nie byłabym w stanie dojechać do pracy - nie chodzi nawet o ból, ale też o możliwość swobodnej zmiany opatrunku, położenie się jeśli za bardzo boli itd.
Wypróżnienie 2 dni po zabiegu - trochę bolało, ale do przeżycia. Za każdym razem było już lepiej. Tu najważniejsza jest dieta. Tyle błonnika, ile zjadałam w ciągu ostatnich 2,5 tygodnia, nie zjadałam chyba w całym moim życiu. 3 litry wody, zaparzone ziarenka siemienia lnianego, płatki owsiane ze startym jabłkiem, dużo zielonego, mało białka, żeby zredukować do minimum ryzyko zaparć. W zasadzie dopiero po 2 tygodniach ból przy wypróżnianiu całkowicie minął.
Szwy (rozpuszczalne) chyba jeszcze nie odpadły, bo coś tam czuję. Ogólnie jestem zadowolona, choć dopiero po 1,5 miesiąca będzie wiadomo jak to wszystko wygląda. Jedyne, co mnie martwi, to że w miejscu szwa mam jakąś kulkę. Tak jakby został niewycięty kawałek, albo jakby z między szwów wyszła mała fałdka. Czytałam tutaj, że niektórzy też to mięli i ponoć ma się wchłonąć. Nie wiem. Według mnie, po wycięciu tam powinno być gładko. Ale może to jest gojący się kawałek i trzeba cierpliwie czekać - napiszę ja jakieś 2 tygodnie czy to zniknęło.
Czy polecam zabieg - raczej tak, choć wiadomo, każdy organizm jest inny. Niektórzy tutaj piszą o takich komplikacjach, że strach się bać. Jeśli ma to chronić przez zakrzepicą - to zdecydowanie. Ze względów kosmetycznych raczej bym się nie zdecydowała, bo przy drugiej, małej fałdce nie mam problemów z higieną, ani też nie jest powodem kompleksów.
Za tę "przyjemność" (konsultacja+badanie+zabieg) zapłaciłam 1000zł. To dopiero jazda bez trzymanki;) Sprawdzałam ceny i teoretycznie wszędzie są teraz dość podobne, może w innym miejscu zapłaciłabym 100-200zł mniej, ale z drugiej strony ta klinika była blisko domu, więc wiadomo, to też się liczy.
Powodzenia i zdrowia dla wszystkich cierpiących z tego powodu.