Skocz do zawartości
eChirurgia.pl

Szanse przeżycia przy raku trzustki bez leczenia


Gość Natalka

Rekomendowane odpowiedzi

Mój tato zmarł dwa miesiące temu 1 listopada, walczył rok i my też, przegraliśmy. Miał 56 lat. Cała taty chorobę bylam w ciąży, bardzo czekał na wnusie. Doczekał się, zmarła jak miała dwa miesiące, ale nawet nie miał siły ręki podnieść i ja dotknąć :-(. Tata miał guza nieoperacyjnego głowy trzustki, zdecydowaliśmy się na operację Nano knife za 50 tys zł w Częstochowie, po której tato po tyg dostal sepsy, potem operowali go w Katowicach na woreczek zolciowy, prawie zmarł na stole, po tyg zapalenie otrzewnej i znowu operacja, po której cierpienial strasznie, morfina nie pomagała. Po miesiącu wrócił z Katowic ale ktoś inny nie mój tata, chudy, leżący, oczy szare, uzależniony od leków. Prof który go operowal, znany z Katowic z kliniki chirurgii przewodu pokarmowego, zafundował nam cierpienia taty za 50 tys, cały czas kłamał ze będzie dobrze, żeby z nim porozmawiać jak tata byl w szpitalu trzeba było się na wizytę umówić prywatnie za 300 zł bo w szpitalu nie miał czasu. Szkoda słów! Tato zmarł w hospicjum, był tam tydz na leczeniu paliatywnym, na nfz nie było miejsca wiec prywatnie, za tydzień ponad 3 tys. Płacił składki ale w momencie choroby radz sobie sam. Bardzo cierpial, nie zdążyłam się z nim pożegnać, zabrakło pół godziny, nie dojechaliśmy ms czas. Nie wybacze sobie ze nie pojechałam dzień wcześniej. Ya choroba to schemat, chudniecie, bóle, wodobrzusze, spuchniete nogi i zalamana psychika. Została pustka.......

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój mąż rok temu przeszedł operację usunięcia guza trzustki,potem pół roku chemia,w listopadzie rezonans wykazał przerzuty do wątroby i węzłów chłonnych.W tej chwili bierze chemię folfirinox.W marcu ma następny rezonans.Zaczyna go boleć z prawej strony,ma mniejszy apetyt i spada z wagi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Moniko, trzymam kciuki żeby chemia była pomocna. Teraz wiem, że to jedyna droga by jakoś życ godnie. Skoro mąż przeżył operacje to jest bardzo silny, bo pewnie Pani wie że jest to jedna z trudniejszych operacji, sama widziałam jak człowiek wyglądający jak okaz zdrowia, usunięto mu guza, żył jeszcze tylko dwa tygodnie. Wiem że na śmierć nie można być gotowym, zwłaszcza tak bliskiej osoby, ale każdego dopadnie, proszę nie bać się hospicjum, tam można pobyć z dwa tygodnie, wzmocnić się i wrócić do domu. Ja zawsze myślałam że tam jest już koniec, choć dla taty był, to widziałam że nie zawsze. Nie chce też mówić Pani że będzie dobrze, nadzieja umiera ostatnia a każdy z nas musi przeżyć własną śmierć, oby to było godnie zrobione. Dużo siły i miłości Pani Moniko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Olu, u mnie było to samo, cały okres choroby taty byłam w ciąży, pewnie nikt nie jest mnie w stanie zrozumieć jak pani, woziłam ojca na chemię z lublina do warszawy, potem jeździliśmy pociągiem, w lublinie nie chcieli go leczyć, żył prawie rok od diagnozy, leczył go profesor Szczylik, doczekał wnuczki, ich ścieżki życia spotykały się na 17 dni, zmarł 27 lipca 2015 roku po protezowaniu dróg żółciowych, i przerzucie na otrzewną, ja zdążyłam się z nim pożegnać i wierzę że się jeszcze zobaczymy...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Gosiu, doskonale Panią rozumiem. Ja nadal nie pogodzilam się ze śmiercią taty, chyba dlatego wciąż coś szukam w internecie o tej chorobie, żeby się przekonać że zrobiliśmy wszystko. Ja taty nie wozilam, odwiedzalam go tylko w szpitalach, cala rodzina była zaangażowana w to kto tym razem zawiezie do szpitala mamę żeby była przy ojcu, kto tatę odbierze itp... Fakt że byłam w ciąży nie pozwalał mi się załamać, musiałam byc silna dla dziecka i dla taty. Bardzo balam się że sobie psychicznie nie poradzę, ale jestem chyba silniejsza niż myslalam- jak moja mama. Jest mi bardzo przykro że lekarz prowadzący nigdy nie powiedział nam prawdy, on leczy takich ludzi od lat, wiedział że to koniec, a mimo to narażal tatę na cierpienia, ciągle kłamał mamie że wyjdzie z tego. To jak cierpial nie daje mi spać, ja i tak wszystkiego nie widziałam, mama była przy nim cały czas. Często słyszę w głowie jak krzyczy z bólu a morfina nie pomaga. Najgorsze jest to, że tak chorzy ludzie pozostają bez opieki psychologa, ich rodziny tez potrzebuja pomocy, której nie ma w szpitalu, w szpitalu jest tylko przedmiot a nie człowiek, tylko kolejny przypadek - beznadziejny dla nich lekarzy. Myśleliśmy, że tato po takiej raczej nowatorskiej operacji Nano Knife, spotka się z zainteresowaniem lekarzy, ale się mylilismy. Operacja była w Częstochowie, po niecałym tyg wyszedł, ale nawet nie dali nam wyników krwi, z których zapewne wynikało że robił się silny stan zapalny, ponieważ juz po pięciu dniach leżał w kolejnym szpitalu z sepsą. Ciężko to przyznać, ale lekarze potrafią *oskubac* człowieka do naga, każdy weźmie w kopercie klamiac że będzie dobrze. Bardzo źle wygląda nasza służba zdrowia :-(. A jak Pani znosi śmierci taty, czy jest lepiej? Dużo zdrowia życzę

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U mnie minęło pół roku od śmierci ojca, teraz jest już dobrze ale początek był trudny bo stale miałam jego obraz jak został wynoszony z domu w stanie agonalnym z wielkim jak balon brzuchem, nie przyjmował już nawet leków, oraz gdy wstawałam rano karmić córkę to widziałam godzinę 5 kiedy to jechaliśmy na chemię co tydzień lub co 2 do warszawy, to był koszmar i wielki stres, tomografia 8 lipca wskazała że naciek na trzustce zmniejszył się o połowę a guzy na wątrobie znikły, byłam przeszczęśliwa, niestety w ciągu 2 tygodni zaatakowała żółtaczka i otrzewna, i to był koniec, tata czuł się jeszcze doskonale w czerwcu ale widocznie tak musiało być bo on tylko czekał na wnuczkę, gdy się urodziła to zapytał jaki mam teraz obrać cel ? To czego pragnął spełniło się i myślę że umierał w przekonaniu ze wypełniło się to na co czekał. Co do służby zdrowia to w lublinie onkolog wydała tylko nam skierowanie do hospicjum nie dając tacie żadnej szansy, a on żył jeszcze 10 miesięcy od tego momentu, powiedziała mi pani tata umiera i tyle. Nigdy tego nie zapomnę:-( Pani się zdecydowała na Nano knife, zapewniam Panią ze nie mogła pani zrobić więcej, to było maksymalnie co Pani mogła zrobić, nie ma powodów do wyrzutów, z tym rakiem to jak walka z wiatrakami, choroba tak paskudna ze nie widziałam gorszej. Natomiast jeśli jest Pani osoba wierzącą to na pewno Pani wie że tacie jest tam dobrze, wreszcie odpoczywa i na Panią czeka...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Gosiu, dziękuję zs słowa otuchy. Przyznaje Pani rację, że jest to straszna choroba, człowiek znika - dosłownie. Moja córeczka była przy dziadziu od poczatku, bo od pierwszego miesiąca ciąży jeździłam do szpitala i wtedy kiedy zmarł w hospicjum też jechała z nami. Jest trochę na wymianę z dziadkiem, on odszedł ale jest dziecko, właśnie ta radość trzyma przy życiu. Wierzę, że tato jest w niebie i czasem do nas zagląda, przecież nie przegapilby jak jego wnusia rośnie. Pozdrawiam Panią serdecznie i życzę właśnie takiej radości z maleństwem, życie przecież to chwila.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję, Pani mi również pomogła, za ojców mamy córki, jest to niesamowity dar i pociecha, zwłaszcza że nasi ojcowie mogli żyć jeszcze co najmniej 20 lat, mój miał 53 gdy zmarł, tata dostawał chemię nierefundowaną przez NFZ dzięki profesorowi Szczylikowi, dlatego przeżył aż rok, natomiast o Nano knife dowiedziałam się już po jego śmierci, jednak nie wiem czy byłoby nas na to stać i czy tata by dał radę, ważył jedynie 52 kg przy wzroście 186 cm. Jego ostatnie 5 dni życia to było już cierpienie jakiego sobie nie wyobrażałam. Często mówię aby mi się śnił i czasem tak jest, wtedy jestem szczęśliwa bo chociaż w śnie się z nim spotykam, Pani również życzę radości z córki, a jak ma imię ? Jak to ppowiedział ksiądz u taty na pogrzebie: obumarło drzewo a narodził się kwiat. Nic lepszego nie mogło nas spotkać w zamian, życzę aby Pani pamięć o tacie wywoływała przyjemne wspomnienia a nie te z czasów choroby, tego samego również sobie życzę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

My o Nano Knife wyczytałam z mamą w internecie na początku diagnozy, długo wierzyłam że to go uzdrowi. Operacja jest rzeczywiście bardzo droga, niby wszystko super prywatna klinika, opieka jak w dobrych filmach, ale to złudzenie. Sam tato bardzo w nią wierzył, wiedział że wydajemy swoje oszczędności, ale nie mogliśmy odmówić, chodziło o ratowanie życia. Podchodząc do operacji juz był dość chudy, zawsze sporo ważyl ok 90 kilo, a na końcu pewnie jakieś 50. Niestety było potem tylko gorzej, jeszcze byl dwa razy cięty, w sumie trzy. Są to przykre wspomnienia, mnóstwo trudnych chwil, momenty załamania i nadziei. Nigdy bym nie pomyślała, że tak można się oklamywac, że będzie dobrze. Wiem, że potrzebny jest czas żeby to zrozumieć, przyzwyczaić się. Pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takie choroby jak ta to dla lekarzy prawdziwa żyła złota, człowiek oddałby wszystko nawet gdy szanse są minimalne, a najgorsze, że cierpi bliska osoba. Mówią, że czas leczy rany, ale to nie oznacza, że znika przyczyna smutku. My musimy dalej żyć bo mamy dla kogo, również serdecznie pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Monika13

Pani Olu dziękuję za słowa otuchy.Mąż po ostatniej chemii nabawił się grypy,ale już się pozbierał.Ale widzę że coraz mniej je,brzuch zrobił się płaski ale rozlany na boki.U męża zdiagnozowano nowotwór po tym jak dostał żółtaczki,lekarka która operowała męża teraz mi powiedziala że mieli go w ogóle nie operować.Operacja trwała 11 godzin.Potem chemia pół roku,miał apetyt,przybierał na wadze,nikt nie spodziewał się najgorszego.Ciężko z tym wszystkim żyć,ja 3 marca idę na zabieg nerki i wszystko się tak wali na kupę.Mąż wydaje mi się coraz gorszy,nie wiem co myśleć o tym wszystkim że jego koniec bliski.Nie mam czasami już siły na to wszystko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Moniko, nie ma słów które sprawiają że będzie Pani lepiej i ja nie potrafię napisać nic co poprawi sytuację.Mam tylko nadzieję że jest ktoś bliski przy Pani komu można się zwierzyc, kto widzi co się dzieje. Moja mama ma nas, ja mam rodzine, dzieci, zawsze jest powód by nabrać siły. Nawet taki głupi fakt że idzie wiosna mnie cieszy. Każdy jest na świecie po coś i każdy odejdzie. Ja myślałam, że będę gotowa, nieprawda. Ale najważniejsze to być przy mężu, Pani operacjia pewnie go też martwi, odwagi, da Pani rade, musi Pani. Czy to że się Pani podda, zalamie, coś zmieni, nic- problem nie zniknie! Będzie wtedy gorzej! Dużo siły

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój tata trafił w lipcu do szpitala z ostrym zapaleniem trzustki i żółtaczka . we wrześniu dowiedziałam się z mamą że to guz głowy trzustki nie operacyjny. tata przyjmował chemioterapie ale dwa tyg temu lekarz ją odstawił ponieważ tatuś jest za słaby .. choroba została wykryta w bardzo zaawansowanym stadium , IV ... mineło pół roku ,,, tata jest strasznie chudy .. od ponad tygodnia ma czkawkę która non stop jest , tatuś bardzo się męczy ... wymiotuje kilka razy dziennie , ciągle spi .. mama mówi że to są ostatnie tygodnie.. mój tatuś tak bardzo cierpi .. najbardziej boli mnie to że nie potrafie mu pomóc nie potrfie mu ulżyć w tym cierpieniu i agonii :( tatuś ma 65 lat .. nie chce żeby odszedł .. NIGDY *(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Maju, co jakiś czas tu zaglądam i serce mnie boli, bo wiem co przeżywacie, ciężko cokolwiek doradzić. Może jeżeli macie możliwość skorzystania z hospicjum, tam dbają żeby tak nie bolalo, umyja, przebiora codziennie, bo wiem że te czynności są trudne do wykonania. Tata pewnie się złości, wszystko go boli, każdy dotyk, a w hospicjum pielęgniarki wiedzą jak to robić. Widze, po tym co Pani napisała, że Pani tato odchodzi, proszę też nie ratować za wszelką cenę i nie przedłużać agonii, bo będzie dłużej cierpiał. Proszę poczytać co o śmierci mówi ksiądz Kaczkowski, prowadzi hospicjum, opisuje ostatni dzień, ale proszę się nie bać, bo na tatę naprawdę tam ktoś czeka, otacza go po śmierci, będzie szczęśliwy! A Pani sobie poradzi, będzie ciężko, źle, beznadziejnie, proszę znaleźć jakiś drobiazg, cel który będzie trzymał do pionu. Dużo siły!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Maju, ja również jak Pani Ola co jakiś czas tu zaglądam, mój tata zmarł w lipcu ubiegłego roku w wieku 53 lat a ja cieszę się że miałam 31 lat go przy sobie, w czasie choroby cieszyliśmy się każdym dniem spędzonym razem i to jest chyba najlepsza rada jaką mogę Pani dać, jednak gdy jest już stan agonalny to trudno cieszyć się z bycia z tą osobą, ją pochodziła się ze tata odchodzi co prawda jego agonia na szczęście trwała tylko 4 dni ale wtedy już nie starałam się go zatrzymać na siłę bo za bardzo cierpiał, oddałam jego los woli Bożej, a jeśli chodzi o hospicjum to tata miał takie domowe przychodziły pielęgniarki co drugi dzień i podłączały kroplówki ale to nie wszystko, zapaliły z nim papierosa, opowiedziały dowcip, bo cóż mu wtedy pozostało, wspaniałe kobiety które tata traktował jak dobre znajome. Umarł w okrutnym cierpieniu ale z nadzieją że się spotkamy i proszę również o tym tak myśleć, dużo dużo sił życzę!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuje wam Olu i Gosiu za słowa otuchy ... miesiąc temu napisałam tu pierwszy raz .. Pani Gosiu do mojego tatusia też przychodzili lekarze do domu .. tatuś trafił też do hospicjum gdzie zmarł 11 marca ... wiecie co jest najgorsze ? że w ostatnich dniach nie odwiedzałam taty po prostu nie mogłam patrzeć na jego cierpienie nie mogłam patrzeć jak się męczy mam teraz straszne wyrzuty sumienia *( byłam u tatusia w srode , w czwartek nie pojechałam , zadzwoniłam do mamy że pójdę z nią w piątek po południu ... w piątek rano przyszła mama i powiedziała że tatuś zmarł o 6:25 .. nie pojechałam do niego w czwartek nie pojechałam ... nie pożegnałam się , nie powiedziałam że go kocham nigdy sobie tego nie wybaczę ... teraz mija miesiąc od smierci taty *( a ja .. tak strasznie za nim tęsknie , tak bardzo go kocham , tak bardzo bym chciała by znów do mnie mówił by sprzeczał się (zawsze mieliśmy inne zdanie co często prowadziło do drobnych sprzeczek) wczoraj miałam piękny sen , snił mi się tatuś , sniło mi się że wrócił i nie był już chory , rozmawiał ze mną , nabałaganił jak to miał w zwyczaju (nigdy nie odkładał swoich rzeczy na miejsce ) a potem się obudziłam i zaczełam płakać ze szczęscia , pięknie było znów go zobaczyć móc porozmawiać nigdy się nie pogodzę z tym że już go nie ma , mam nadzieje że będę miała takię piękne sny częściej jak narazie to był pierwszy taki sen , jest w moim sercu i będzie na zawsze ale tak strasznie za nim tęsknie *(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Maju to wspaniale że miała Pani taki sen, to znak, że tacie tam po drugiej stronie jest lepiej i jest szczęśliwy, ja często proszę, żeby mój tata mi się śnił bo wtedy się z nim spotykam, a ten jeden dzień kiedy Pani nie przyjechała niewiele by zmienił a przecież i tak żegnamy się tylko na chwilę

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Maju, ja też nie pojechałam w sob a zmarł w niedz, z małą wtedy dwu mies córeczka to była wyprawa. Myślałam całą sob żeby jechać, że trzeba..... ale juz nieraz było źle..... Spoznilismy się pół godz i nadal nie mogę sobie wybaczyć że był sam, całkiem sam.... Dużo siły życzę

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja mama 84 lata ma raka trzustki, wykryty w pazdzierniku 2015 . Miała wieloletnie silne zaparcia, zawsze bolał ja brzuch, raz zabolał nieco wyżej i chudła.Badania poszły szybko- guz na głowie trzustki 2,5cm z naciekami na żyły., nieoperacyjny, bez chemii, leczenie paliatywne, hospicjum domowe. Do kwietnia było niezle- leki przeciwbólowe, opoidy, czuła sie bardzo dobrze, całkiem samodzielna, dobry apetyt. Tydzień temu, czyli po 6 miesiacach od wykrycia straszny atak bólu, zabrało ją pogotowie. Myśleliśmy, że z powodu zaparcia* bo 3 tygodnie sie nie wypróżniała. Po lewatywach , lekach, lekkim tylko wypróznieniu zbitych kamieni kału wypisana do domu tego samego dnia wieczorem .Niewielka poprawa przez kilka dni a następnie, przy stałym do tej pory nadciśnieniu spadek ciśnienia do 102/50 i ogólna ,słabość, Brzuch jak bańka ale inny niż zazwyczaj.Bardzo spuchnieta jedna stopa, pierwszy raz. Przyjechała pielegniarka z hospicjum, w porozumieniu z lekarzem odstawiła jeden lek nadcisnieniowy,Nogę kazała trzymać w górze, a na brzuch lproszkowa lewatywa jak przed badaniami. Poczytałam tu troche i dochodze do wniosku, że zaczyna sie zbliżać najgorsze. Brzuch wyglada inaczej bo to wodobrzusze pewnie.Spuchła jedna stopa, bedzie puchnąć i druga. Już to widziałam, gdy na raka żołądka umierała moja 35 letnia siostra.Myślałam, że już nikt mi bliski nie bedzie musiał przeżywać koszmaru bolesnego umierania na raka, a ja razem z nim. Bardzo się boje, że tym razem nie dam wystarczajacego wsparcia mamie, że sama nie dam rady, że psychicznie nie wytrzymam jej bólu i własnej rozpaczy.. Jest dzielna w chorobie tak jak była dzielna w zyciu .Modlę sie o siłę dla mamyj i dla siebie. Na wodobrzusze tylko w szpitalu pomogą?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mi przykro z powodu Pani mamy, tym bardziej że już raz Pani coś podobnego przeszła. Co do wodobrzusza, to mojemu tacie nie chciano tego ruszac w szpitalu, ani w naszym miejscowym ani w Katowicach. Dopiero w hospicjum, które jednocześnie jest ośrodkiem leczacym, tata byl tam na leczeniu paliatywnym, spuscili wodę z brzucha i podali rodzaj chemii - cytostatyki do otrzewnej. Tacie nie pomogło bo za późno się tam znalazl, ale uważam że gdyby zamiast operacji tam trafił to tak by nie cierpiał i dłużej by żył. To hospicjum oferuje leczenie chemią, wzmacniają chorego, jest tam nieporównywalnie lepiej niż w szpitalu. Proszę poszukac takiego ośrodka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Władysława

Mój ukochany mąż 66 lat odszedł do Pana po trzech miesiącach od pełnej diagnozy. USG nie wykazało zmian, a tam gdzie już był naciek nowotworowy zdiagnozowano przepuklinę. Bywa i tak. Sprawny do konca, aczkolwiek osłabiony po dwoch protezowaniach, po wodobrzuszu, problemach z jedzeniach i bólem koszmarnym opanowanym w ostatnich trzech dniach pobytu na onkologii ( łącznie pobyt od środy do niedzieli - zgon )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×