Skocz do zawartości
eChirurgia.pl

Szanse przeżycia przy raku trzustki bez leczenia


Gość Natalka

Rekomendowane odpowiedzi

Halina dobrze, że nie wierzysz, że Taty nigdy nie zobaczysz, bo go jeszcze spotkasz. Umarło tylko ciało, dusza żyje dalej i czeka na modlitwy, bo tylko to jej teraz może pomóc. Moja Mama też umarła. Nie było mnie przy niej w tej chwili... Odnośnie Twojego pytania, Mama miała bóle na 2 dni przed śmiercią, mówiła ała a na szyi miała ogromną gule, myśleliśmy, że to przerzut, ale pobiegłam do sióstr i podali Mamie w kroplówce przeciwbólowke (plaster miała cały czas naklejony, a mimo to bolało) i wtedy ból ustąpił, a ja Mamusi opowiadałam wtedy jak gdyby nigdy nic co robię w ciągu dnia i głaskałam ją... na drugi dzień tuż przed śmiercią byłam u Niej z bratem, myśleliśmy, że znów ją boli więc poszliśmy znów po środek przeciwbólowy. Pożegnaliśmy się z Mamą a w domu naszło mnie żeby się pomodlić Koronkę za Mamę, pomodliliśmy się razem z tatą i bratem, po modlitwie telefon: Mamusia odeszła *( ale wiem że Ją jeszcze spotkam, jest to dla mnie tak oczywiste jak to, że zaraz pójdę spać. To daje siłę żeby każdego dnia wstać i tu trwać, wytrzymać i kiedyś znów się zobaczyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

do MAGDA wiesz moj Tata tez mial taka gule, ale moze tydzien przed smiercia i jego wcale nie bolalo. Boze jak dobrze ze chociaz ta choroba okazala sie dla niego bezbolesna. dzisiaj w nocy mi sie snil, ale tak okropnie, w jego rodzinnym domu, upil sie bardzo i chcial koniecznie narobic mi wstydu przed kolezankami, a ja zamykalam go w kuchni, zeby go nie zobaczyly...Tak Tata byl alkoholikiem, ale kochalam i kocham go bardzo. Pijany krzyczal zawsze, ze mama jest najgorsza itp i ze bedzie umierala w meczarniach, ze bedzie gnila, zawsze sie balam, ze jego to spotka, a tu okazalo sie co innego,

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pisałem już na tym forum. U mojego ojca zdiagnozowano złośliwy nowotwór z przerzutami w lutym 2013. Brak mi słów by opisać jak mi go żal. Jeszcze w listopadzie 2012 robiliśmy razem remont, a dziś leży. Już tylko leży i patrzy bezwiednie w sufit a jedyne co mi pozostało to rozmowa. Prawie dwumetrowy facet o wadze 100 kilo zamienił się w ofiarę ludzkiej bezdusznosci o wadze 60 kg, która nie ma siły ruszyć ręką. Brak mi słów a jedynie przez łzy pozostało mi wyrażać swój zal, gniew, frustracje i strach. Siedzę tylko przy nim i staram się by czuł że jestem i będę z nim do samego końca, który nadchodzi tak wielkimi krokami jak jeszcze nigdy. Nikomu, na prawdę nikomu nie życzę przechodzić przez to piekło.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich .Moja mama ma tez raka trzustki z przerzytami na watrobe i pluca.Coraz czesciej ja boli .Choruje tak naprawde od czerwca.Miala amenie dostala krew ,wyniki sa narazie dobre z krwi ale dzis dostala goraczki ,zle sie czuje ,chudnie w oczach .Coraz mniej je .Czytajac Was zdalam sobie sprawe ile jeszcze przede mna tak bardzo sie boje wszystkiego ,wiem ze musze byc silna przed mama i siostra ale tak naprawde juz brakuje mi usmiechu a przeciez nie moge plakac przed nimi .Tak macie racje dobrze jest jak czlowiek z siebie wszystko wyrzuci ,milo jest jak sie slyszy dobre slowo i wie ze nie jest sie samemu w trudnych chwilach.Dla mnie ta bezradnosc jest straszna widzac ze ktos kogo sie kocha cierpi ,polwoli odchodzi a tak naprawde nie moze pomoc:((((((( Zycze wszystkim tym co sa w takiej sytuacji jak ja duzo sily ,wytrwalosci i mnustwo cieplych slow od bliskich i przyjaciol bo to one tak naprawde podnosza nas na duchu i daja sile w wytrwaniu tych trudnych chwil.POZDRAWIAM gdyby ktos mial ochote pogadac o tych naszych kochanych chorujacych bliskich:(((( Dobranoc!!!!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam. Niestety i moją rodzinę dotknęła ta przeklęta choroba. Mamę od zawsze bolał kręgosłup i na to ją zawsze leczono. Dlatego nie zwróciła uwagi na ból plecach, który oznaczał guz trzustki. W momencie kiedy trafiła do szpitala, zrobiła się już żółta i miała bardzo mocne bóle. Diagnoza guz trzustki z przerzutami na wątrobę. Nieoperacyjny, bo są przerzuty na wątrobę, bilirubina strasznie wysoka plus żółtaczka. Załatwiliśmy mamie udrożnienie przewodów żółciowych endoskopowo, nieudane zresztą, podczas którego okazało się że guz nacieka już na dwunastnicę. Potem załatwiliśmy drenaż przezskórny przewodów żółciowych, mama ma założony dren na zewnątrz i ścieka żółć, niestety ostatnio z krwią. Markery nowotworowe ponad 24 tys. co oznacza rozległy rozsiew. Konsultacje miałyśmy z 10 lekarzami onkologami, gastrologami, gastroenterologami, chirurgami. Stan beznadziejny, chemii niemożna podać z powodu wysokiej bilirubiny i prawdopodobnie już niewydolnej wątroby. Pytałam co mogę jeszcze zrobić dla niej, powiedziano że już nic więcej. Nie wiem co dalej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakiś czas temu pisałam o chorym dziadku, niestety odszedł w czerwcu, ostatni tydzień był niesamowitym cierpieniem dla niego :( Zmarł dwa miesiące od diagnozy... W końcowym stadium nie pomagały już żadne leki takie jak np. tramal. Jedyną moją radą w tym przypadku jest trwanie przy chorych bliskich i wspieranie ich :( Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

to nie ma znaczenia,ten rak zabiera i bogatych i biednych,ludzi z nalogami i bez.............Moj tata tez z nim walczy,obecnie ma gemzar,cieszymy sie kazdym dniem chociaz tak ciezko patrzec na cierpienie bliskiej osoby ///Dla mnie to nic. Nowe milenium, nowy wiek czy nowy rok. Dla mnie to jeszcze kolejny dzień, kolejna noc. Słońce, księżyc, gwiazdy pozostaną te same.:( ///

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój mąż też zmarł na raka trzustki , miał 44 lata.Półtora roku wcześniej zachorował na cukrzycę to były początki tej paskudnej choroby , po kilku miesiącach od zdiagnozowania cukrzycy zaczął go boleć kręgosłup , rodzinny lekarz leczył go na rwę kulszową , zażywał sporo leków przeciwbólowych które nie pomagały , później zaczęły go boleć ręce , miał problemy z poruszaniem się był strasznie słaby i w ciągu 2 miesięcy zeszczuplał 17 kg . Trafił do szpitala na operację kręgosłupa , Po trzech dniach pobytu dostał udar i wylądował na intensywnej terapii , około tygodnia był nieprzytomny. Na intensywnej terapii dostał jakieś uczulenie , do szpitala została wezwana lekarka ze szpitala zakaźnego , która stwierdziła sepsę i gronkowca i mąż został przewieziony na oddział zakaźny , gdzie miał podawane antybiotyki które mu nie pomagały . Po tygodniu pani doktor stwierdziła że ma zapalenie limfatyczne węzłów chłonnych i zaczęła w tym kierunku leczenie które nie przyniosło rezultatów , bo żaden z konowałów nie zrobił mu USG i Tomografu ,. Po wielkiej awanturze w szpitalu gdzie sprawa oparła się o ordynatora , został zrobiony tomograf , okazało się że mój maż ma raka trzustki z przerzutami do kości , wątroby , nerek i ma zaatakowane wszystkie węzły chłonne , umierał w strasznych mękach bo morfinę miał podaną 5 dni przed śmiercią . Przeżyłam koszmar , to było najgorsze 40 dni w moim życiu , współczuję wszystkim z całego serca

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry wszystkim, chciałam w skrócie - choć będzie ciężko- opisać historię choroby mojego Taty. W listopadzie 2012 zrobił się żółty więc pojechaliśmy do lekarza internisty, który zlecił badania i na podstawie podwyższonej bilirubiny skierował do szpitala, w szpitalu założono protezę ( metalową, której nie da się usunąć, bo później było krytykowane przez innych lekarzy) w celu udrożnienia dróg żółciowych i stwierdzono nowotwór złośliwy trzustki nieresekcyjny i wypisali ze wskazaniem zgłoszenia się na oddział onkologiczny. Nie mogliśmy tak zwyczajnie się poddać, więc próbowaliśmy wszędzie zasięgnąć pomocy i spotkaliśmy na swojej drodze wspaniałego lekarza, który podjął się zrobienia operacji, termin Taty operacji wypadł w jego urodziny 17.12.2012. Siedzieliśmy jak na gwoździach podczas operacji ( Mama, Brat i ja). Doktor wyszedł i nie zapomnę tego nigdy, mój Brat powiedział: coś jest nie tak, za szybko. Doktor powiedział nam, iż guza nie da się usunąć, jest rozległy z przerzutami do wątroby, usunął woreczek żółciowy. Tacie powiedziałam, że guz jest tak usytuowany, że lepiej będzie go leczyć farmakologicznie. Na Święta był z nami w domu, ale już 26.12 Mama zawiozła go do szpitala, gdyż z rany po operacji wyciekał płyn. Tato był coraz słabszy, wciąż spał, cały czas leżał, 1.01.2013 przeszedł kolejną operację, założono mu dren, który miał udrożnić drogi żółciowe. Lekarz powiedział, że Tato z powodu drenu nie kwalifikuje się do chemioterapii i , że trzeba liczyć się z tym, że ze szpitala już nie wyjdzie. Dwa dni przepłakałam, po czym postanowiłam, że absolutnie nie można nigdy, ale to nigdy się poddawać. Zaczęłam *zmuszać* Tatę do wstawania, najpierw krótkie *spacery* na wózku po korytarzu, w końcu pieszo. Nikt nie mógł w to uwierzyć, ale Tato zaczął w miarę normalnie funkcjonować. Myślę, że bardzo istotne jest to, że codziennie od 7 do 19-20 ktoś z nas z Tatą był, nie chcieliśmy, aby ktoś go mył, żeby krępowało go to, a z drugiej strony skoro mamy możliwość, możemy pomóc też. Oddział, na którym przebywaliśmy - Chirurgia Wewnętrzna przy ulicy Koszarowej we Wrocławiu, był jak oddział z seriali. Cały personel po prostu nie do opisania, pełne zaangażowanie, stuprocentowa gotowość, naprawdę wzrusza fakt, że takie Oddziały istnieją. Ordynator wychodził późnymi wieczorami, gdzie w poprzednim szpitalu widziałam go raz. Tato spał a ja siedziałam przy łóżku i czytałam gazetę, jak się przebudzał opowiadałam mu, bo piszą, i najważniejsze, pilnowałam bardzo posiłków, mobilizowałam, aby usiadł, zmienił pozycję. W lutym zaproponowano protezę dróg żółciowych ( endoskopowo ), zakładał ją dr Janus z Wojskowego Szpitala we Wrocławiu - kolejny wspaniały człowiek, na którego trafiliśmy. Powiedział mi, że nie ma szans, aby to się udało, ale zrobił co mógł. Jednakże mimo jego skromności, okazało się, że zabieg się udał i usunięto Tacie dren - co było jednoznaczne z tym, iż będzie miał szansę na chemię jeśli wyniki będą dobre. Tato wrócił do domu, jeszcze osłabiony i podsypiał, ale już w innym komforcie, we własnym domu i bez tego (za przeproszeniem) cholernego drenu. W marcu przyjął pierwszą chemię, Gemzar, Chemię ogólnie znosił dobrze, jedynymi objawami były niekiedy zawroty głowy i senność. Chemię przyjmował co tydzień przez 3 tygodnie a potem 2 tygodnie przerwy. Na Chemię ja albo Mama zawsze z Tatą chodziłyśmy od samego rana do końca, uznaliśmy, że Tacie wystarczy ciężaru, jakim jest sama choroba, a co dopiero pamiętać wszystkie leki, itd. Zauważyłam, że sama obecność kogoś bardzo dużo znaczy, wśród innych pacjentów, niewielki procent ma przy sobie kogoś bliskiego...albo w ogóle kogoś. Tato miał skoki wagi +/- 3 kg , oczywiście od samej diagnozy bardzo zeszczuplał. W czerwcu zdarzyło się, że Tato dostał dreszczy i wysokiej temperatury, przyjechało pogotowie, ale oczywiście jak powiedzieliśmy o nowotworze złośliwym trzustki z przerzutami do wątroby uznawali, że tak może być, bo po chemii na przykład, zgłaszaliśmy to onkologom, ale pytali tylko ile stopni i zapisywali to w dokumentach, sytuacja z temperaturą powtórzyła się jeszcze 2 czy 3 razy, raz odesłano nas ze szpitala. Umówiliśmy Tatę na kontrolę ws. tej protezy - trzeba ją wymieniać co 2-3 miesiące. 5 dni przed kontrolą Tato dostał bardzo wysokiejj temperatury i po raz kolejny trafiliśmy do szpitala. Był piątek, w sobotę i poniedziałek rozmawiałam z panią doktor i powiedziałam jej o kontrolnej wizycie, którą mieliśmy następnego dnia, Pani doktor powiedziała, że Tato dostał antybiotyk - na podstawie wyników wskazywano na stan zapalny - i , że ten stan zapalny najprawdopodobniej jest spowodowany tą protezą. Dostaliśmy wypis i następnego dnia udaliśmy się na kontrolę dotyczącą protezy i okazało się, że na wypisie zdiagnozowano stan zapalny dróg moczowych...przez co doktor nie mógł wymienić protezy, ponieważ stan zapalny według wypisu nie jest nią spowodowany. Pani Onkolog powiedziała, że zabezpieczyli się tym wypisem, na wszystkie strony, już nie chciałam wspominać, że oni się zabezpieczyli a onkolog w ogóle nie widział w tym nic dziwnego wcześniej. Tacie pogorszyły się wyniki i postanowiono o zakończeniu chemii z zaleceniem zgłoszenia się po dwóch miesiącach. - to było pod koniec sierpnia. Tato coraz więcej podsypiał, coraz mniejszy miał apetyt, na początku października, zrobił się bardzo żółty i wezwaliśmy lekarza z prywatną wizytą, gdyż wielokrotnie przekonaliśmy się, iż nasz internista nie jest za bardzo *w temacie* nowotworów i trudno się dziwić, w końcu to bardzo obszerny temat, lekarz z poradni paliatywnej nie przyjeżdża do osób, które wstają, a jeśli pacjent nie wstaje to i tak musi poczekać, bo pani doktor jest na wyjeździe...a pogotowie wielokrotnie nie chciało Taty zabierać do szpitala, pani doktor szybko i na temat stwierdziła, że trzeba jak najszybciej wymienić protezę, gdyż Tato zapada w śpiączkę po prostu. Pojechaliśmy do szpitala - Wojskowego we Wrocławiu, mimo, iż nie jest to rejon - ale tam własnie zakładano protezę, stwierdzono bardzo wysoki poziom cukru, przepisano antybiotyk i polecono zglosic się w poniedziałek, bo wtedy będzie doktor Janus. W poniedziałek doktor Janus powiedział, że Tato ma bardzo złe wyniki i musimy najpierw pojechać na oddział do swojego szpitala rejonowego, aby wzmocnili tam Tatę a potem zgłosić się do niego. Na oddziale zrobiono Tacie pod narkozą endoskopowo badanie, usunięto poprzednie protezy - oprócz metalowej, która została obrośnięta przez nowotwór - i podjęto próby udrożnienia dróg żółciowych jednakże się nie udało, zaobserwowano naciek na dwunastnicy i nerce. Jedyną opcją był dren zewnętrzny, jednakże i do tego Tato ze względu na swój stan się nie zakwalifikował. Wypisano nas do domu. W obecnej chwili Tato dużo śpi, niekiedy zasypia głęboko w jednej chwili, niekiedy na siedząco, nie ma apetytu, wczoraj wymiotował, a co najgorsze, jest bardzo osłabiony, wchodzenie po schodach w domu sprawia mu trud. W moczu zaobserwowałam raz krew. Powiem tak, wszyscy lekarze mówili nam, że to cud, że człowiek, który w styczniu był *na skraju* drogi, żyje i funkcjonuje - Tatę codziennie mobilizujemy do wstania, ubrania, umycia się, to jest bardzo ważne. Ja jestem zawsze dobrej myśli, wiadomo, że miewam gorsze chwile i załamania, że siadam i płaczę, ale nie można się poddać. Wygraliśmy już 9 miesięcy. Jest to ciężka choroba i tak jak tu inni piszą, bywają momenty, że chory bywa rozzłoszczony, ale najważniejsze co można zrobić to rozmawiać, razem śmiać się, płakać, oglądać telewizję, czytać gazety czy po prostu być. Nie poddawajcie się nigdy i jeśli macie możliwość, nie oddawajcie do hospicjum. Mój Tato jest przytomny i świadomy, wiem, że niektórzy mają inną sytuację, że ich bliscy nie rozpoznają ich, ale nie wiadomo, co dzieję się w głowach chorych. Ja w chwilach słabości, wypłakuję się u siebie wieczorem pod prysznicem, przy Tacie zawsze jestem radosna i planuję z nim różne rzeczy, żyjemy chwilą, żyjemy razem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piekny wpis Emilka... Dziekuje... Wiec... Moj tata rowniez ma raka trzustki z przerzutem na watrobe... Wszystko zaczelo sie od tego, ze mial krew w kale. Trafil do szpitala lata temu... Moze 4 lata, nie pamietam dokladnie... Okazalo sie, ze ma polipy na jelicie grubym. Wycieli mu je. Za pol roku kontrole, poprawka, bo bylo ich za duzo, zeby wyciac na raz, wiec wycinali je poraz drugi. Byl jeden polip, ktory groznie wygladal, ale mimo to fragment z tego miejsca nie wskazywal, zeby cos sie dzialo. Wszystko bylo okay. Lekarz zadowolony. Z tego powodu byl 4 razy w szpitalu. Ostatnim razem moja mama zauwazyla ze na wynikach tata mial za duzo cukru... Nikt jej tego nie powiedzial, bo po co? Przeciez nikogo to nie interesowalo. Tak nawiasam mowiac ostrzegam przed szpitalem w PLONSKU! Ten szpital mial opinie rzezni juz jak bylam malym dzieckiem... Reasumujac, lekarz rodzinny wyslal tate do diabetologa. Ta od razu tabletki. Ojciec po miesiacach tabletek na cukrzyce, ktora sie bardzo przejal, trafil do szpitala - bo nie mial sily juz wstawac z lozka... A moja siostra go nie poznawala - tak sie zmienil na twarzy... Do *szpitala* w Plonsku nie bylo szansy sie dostac, chociaz powiedzialabym, ze mial szczescie, ze tam nie trafil!!! W szpitalu w Ciechanowie nie bylo wolnego lozka, wiec czekal na nie w domu tydzien... Lezy tam juz 2 tygodnie i juz jest jasne co ma. CHociaz on o tym jeszcze nie wie. Niejasne jest jednak, czy bedzie mogl miec chemie, bo jest bardo slaby. Nie oszczedzal sie w ostatnich miesiacach... W zasadzie jego stan pogarsza sie z dnia na dzien, choc robia wszystko, zeby go przygotowac do tej chemii... Mieszkam daleko i bede mogla przyjechac do domu dopiero na swieta... Modle sie, zeby mogl mnie jeszcze zobaczyc :((( Zebym mogla wziac go za reke... Tylko tyle... Poki co jest u niego codziennie moja mama, moja siostra jedzie tam jak moze... Ciezko...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aga, mój Tato odszedł 2 listopada, bądź ze swoim Tatą, kiedy tylko możesz. Ja teraz, gdy wiem, jakim strasznym uczuciem jest ta pustka, której nie da się niczym wypełnić, żałuję wszystkiego, czego nie zrobiłam z Tatą. Wczoraj były jego urodziny a ja mu kupowałam znicze. Choć i tak starałam się, jednak wierzyłam, że wyjdzie z tego. Trzymam kciuki a Twojego Tatę, nie poddawajcie się! Mojemu Tacie, lekarze dawali w styczniu dwa tygodnie życia, przeżył rok, dla mnie to i tak za mało, ale naprawdę wiara czyni cuda. Także trzymam kciuki za Was.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... Emilka, moj tata odszedl bardzo szybko, jeszcze 2 tyg. przed swietami, kilka dni po moim wpisie jesli sobie dobrze przypominam... Mialam bilet na swieta, ale w pewnym momencie bylo jasne, ze to bedzie jednak za pozno... Kupilam drugi bilet z dnia na dzien, ale mialam problem z rezerwacja, i z lotniska musialam wracac do domu... Kupilam kolejny bilet i dolecialam dzien po jego smierci... Wiem, ze na mnie czekal... Ale nie moglam nic zrobic... Straszne uczucie. Chociaz wiem tez, ze on wiedzial dobrze, ze sie bardzo staram. Jak byl jeszcze w stanie rozmawiac, codziennie dzwonilam, wiedzial ze jestem myslami przy nim. Na szczescie nie byl sam. Zmarl trzymajac za reke moja mame... Bol pozostal... A my musimy przez to przejsc. Mojej siostrzenicy wytlumaczylam, ze dziadek jest, tylko jest niewidzialny. My go nie widzimy, ale on nas jak najbardziej. Jest teraz dobrym duszkiem. I powiem szczerze, ze sama w to wierze... Lub chce wierzyc... To pomaga... Na jego grobie jest napisane *Dzieli nas tylko czas*...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój ukochany tatuś zmarł dwa miesiące po wykryciu raka trzustki z przerzutami do wątroby. Lekarze i my robiliśmy wszystko, aby tylko nie cierpiał. Dla tego raka nie ma ratunku ! Mój bardzo bogaty znajomy woził żonę po najlepszych światowych klinikach i też bez powodzenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aga, współczuję, wiem, co czujesz. Iwona, również współczuję. Ta choroba jest straszna i niestety postawa lekarzy - spowodowana bezradnością - sprawia, że rak trzustki nie jest diagnozą a niestety wyrokiem. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni, bo ta walka, niemalże bez szans, z tym paskudnym nowotworem pozostawia wielką pustkę i żal :( Aga, piękne słowa, mój 5-letni chrześniak (wnuczek Taty) na pogrzebie powiedział, że Dziadek musiał pójść do rozdzielnika, gdzie oddzielają ciało od duszy. Trzymajcie się.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

moja mama ma to jest to straszne od listopada się z tym zmaga mamy luty była nieudana operacja ,niestety niema szans z dnia na dzień coraz gorzej nie wiem czy wytrzyma tydzień , a tydzień temu można powiedzieć była w formie nawet dobrej teraz to tylko oczekiwanie i łapanie godzin bez bólu ., współczuje wszystkim co mieli z tym kontakt i widzieli jak ta choroba postępuje .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 dni później ma agonie ale jeszcze żyje ,patrząc na przebitek choroby mojej mamy etapy nie wiem czy operacja była konieczna na pewno przyspieszyła żywot , ale co zrobić na trzech lekarzy 2 mówiło operować 1 mówił nie operować , jest mi ciężko z tym wszystkim bardzo nie mam ojca i matki ojciec na zawał matka na powikłania pooperacyjne czustki a planowaliśmy wspólny wyjazd ,jestem załamany i smutny taki los zwykła ruletka jedni wychodzą inni umierają w cierpieniu przykre bardzo , współczuje wszystkim chyba jedynie bóg wie kto dostanie następną szanse .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marek, za 2 dni minie dopiero 3 miesiąc jak mój Tatuś zmarł na to samo. Wiem, co czujesz i ja dziwnie przechodzę *żałobę* po Tacie, bo wcale nie jest mi lepiej z czasem tylko jakby smutniej. Jednakże nie możesz się zastanawiać czy warto było robić operację, robiłeś wszystko, aby uratować Mamę, tak jak każdy z nas. Bardzo Ci współczuję, to potworna choroba, a strata tak bliskiej osoby pozostawia ślad na zawsze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też jestem w żałobie od kilku miesięcy .To straszna choroba.Mój tata bardzo cierpiał .Najgorsza jest ta bezradność, że jesteś obok,a nie możesz nic zrobić.Modlitwa to jest coś co pomaga.Największą radością jest dla mnie to, że nie był sam.Odszedł w spokoju wśród swoich najbliższych.Bardzo za nim tęsknimy. Trzymajcie się cieplutko wszyscy,którzy tego doświadczacie.Nie traćcie wiary.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

współczuje wszystkim jest to straszna choroba , szanse na przeżycie niewielkie , po operacji wycięciu czustki 5 procent przeżywa 5 lat bez operacji długość życia liczona jest w miesiącach jeden lekarz powiedział mi że znał jeden przypadek życia 2 lata , dlatego jest to tak trudny wybór teraz sam nie wiem co bym zrobił każdy chce żyć ale tu widzę szanse są ale minimalne każda decyzja jest trudna ,plusem operacji nawet nieudanej jest to że wypalane są nerwy alkoholem za czystką wtedy jest mniejszy bul na kręgosłup gdy guz rośnie jedynie tyle , jeszcze raz współczuje wszystkim bo sam straciłem mamę wiem co czujecie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość monika84

Witam wszystkich cierpiącychl. W poniedziałek po planowanej operacji na wątrobę okazało się że moja mama ma raka trzustki z przerzutem na wątrobę. Tak bardzo się boję jej cierpienia. I tej niewiadomej która przed nami.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Monika, kilka stron wcześniej możesz znaleźć moje wpisy, mojemu Tacie dawali 2 miesiące, *ukradliśmy* jeszcze rok. To jest nic, to jest zawsze mało, ale nikt nie wie tak naprawdę ile zostało, żałuję tylko rzeczy, których nie zrobiłam, że nie pojechałam z Tatą na jakieś wakacje krótkie, że nie poszliśmy tu ani tu, bo praca albo się nie chciało. Nie nastawiaj się na śmierć Mamy, walcz! zawsze jest nadzieja. Zazdroszczę Ci tego, że masz jeszcze czas, który możesz spędzić z Mamą, niezależnie ile by go nie było, ja nie mam go już wcale. Trzymaj się.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za słowa otuchy, czytałam wszystkie wpisy i współczuję cierpienia. Właśnie dlatego że chce spędzić jak najwięcej czasu z mamą i chce żeby moje dzieci też jak najdłużej z nią przebywały, wzięłam mamę do siebie, ale ona chce już iść do domu. Samopoczucie ma nie najlepsze, to jakiś ból, to dreszcze i gorączka. Jedynym moim marzeniem jest to żeby ktoś obudził mnie i powiedział że ta cała choroba to tylko zły sen.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×