Skocz do zawartości
eChirurgia.pl

Guz Klatskina (guz wnęki wątroby)


Gość ernest

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie. Mój tata zżółkł 1lutego miesiąc później miał zabieg wstawienia protez na przewody żółciowe w celu lepszego odpływu żółci oraz od żółknięcia wszystko po zabiegu było samopoczucie był apetyt i poprawa ale po 2tygodniach był wykonany zabieg pobrania próbki guza i po tym zabiegu nagły zjazd w dół nagła utrata wagi pojawienie się ropniaków w okolicach wątroby brak apetytu, opóchnięcia nóg (stóp) nagłe ataki gorączki do 41stopni. Plastry przeciwbólowe pomagają ale na krótką chwilę czekam na pomoc hospicjum W ciągu 2,5 miesiąca choroba niszczy mojego kochanego tatę obawiam się tego co nieuchronnie nadchodzi ale nie chce żeby cierpiał chcę go zapamiętać jako osobę silną pomocną i kochaną nie chce widzieć jego cierpienia i wiem że on też nie chcę widzieć jak cierpimy widząc go w takim stanie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dowiedzieliśmy się o chorobie mamy 1 czerwca 2017 diagnoza rak dróg żółciowych 8 cm z przerzutami na wątrobę - nieoperacyjny. Aktualnie rak zbił się w jedna całość. Mama dostaje nadal chemię, ale strasznie schudła i bardzo złe się czuje. Niedługo ma tomografie - boje się co na niej wyjdzie. Mama nie wie ze jest tak bardzo chora :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dodam ze pierwsze pół roku czuła się bardzo dobrze. Chciałam mamie znaleść opiekę paliatywna, ale nie chce żeby o tym wiedziała bo dzięki nadziei która ma wierze ze przeżyje dłużej niż lekarze mówili, a dawali pół roku do max roku. Czy wystarczy ze udamy się do lekarza rodzinnego i on nas dalej pokieruje, da skierowanie ?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Aniu, moja mama ma również guz klatskina. Byliśmy w Szczecinie guz nieoperacyjny. Czekamy na decyzję z Warszawy z Banacha. Podpowiesz mi z chemia? Twoja mama dostała od razu skierowanie na chemie? Jak pomóc chorej osobie przetrwać ten trudny okres?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam ten dławiąc się łzami. Przeszłam przez piekło guza wnęki wątroby z Tatą w zeszłym roku. Każda historia jest podobna, każda kończy się tak samo boleśnie. Tato od diagnozy żył cztery miesiące. Był to czas wypełniony rozpaczliwym poszukiwaniem ratunku po całej Polsce i cierpieniem z powodu świądu. Taty nic nie bolało do końca, ale swędzenie było tak okrutne, że dzień poprzestawiał mu się z nocą. Staś był zawsze twardym mężczyzną, przeżył sepsę, operację otwartego złamania ręki bez znieczulenia. Nigdy się nie skarżył. Zaczelo się od biegunki. Po trzech dniach zgłosił się do lekarza, dostał antybiotyk, który nie do końca pomógł. Po tygodniu pojawił się świąd- podawałam mu leki przeciwhistaminowe, bo zmienił pracę i myślałam, że jakieś alergeny powodują taką odpowiedź. Twierdził, że pomagało (teraz wiem, że placebo). Po kolejnych kilku dniach zauważyłam żółte oczy, a Tato powiedział, że oddaje ciemny mocz. Wiedziałam już, że to zoltaczka mechaniczna, wszystko mi się ułożyło w całość, bo jestem farmaceutką i zawiozłam Tatę na SOR. Wiedziałam też, że wyjścia są dwa- albo kamienie, albo rak. Wiedziałam to ja- nie będąc lekarzem. Lekarzom diagnoza zajeła ponad 6 tygodni- Tato z mocnego chłopa stał się bezbronnym, leżącym chłopcem. Próbowaliśmy czymkolwiek złagodzić świąd- kwas dehydrocholowy, hydroksyzyna, sertralina (są badania donoszące o skuteczności) i nic nie pomagało. Po konsultacji z Banachem padł wyrok- 3 miesiace zycia, brak szans na leczenie. Z założonym wkłuciem centralnym (co jest karygodne!!!!) zawiozłam go własnym autem na protezowanie że Śląska do Warszawy do Magodentu. Tam wykonano protezowanie, jednak tylko jednostronne, bo guz już całkowicie blokował drugi przewód żółciowy. Obsługa szpitala była jednak na najwyższym poziomie, lekarze i pielęgniarki niesamowicie mili- tak proszę Państwa da się prowadzić szpital przyjazny dla pacjenta i rodziny, ale oczywiście prywatny. Odesłano nas z zaleceniami ścisłej diety, lekarz powiedział otwarcie, że bez wątroby nie da się żyć. Następnie trafiliśmy do doktora Słupskiego do szpitala w Bydgoszczy. Przejrzał badania- rak woreczka z przerzutem do wnęki wątroby i podjął się operacji. Termin wyznaczył na za dwa tygodnie. Przyjechaliśmy po tym czasie, lekarz zrobił powtórne tk i na korytarzu powiedział, że operacji nie będzie. Nie chciał z nami rozmawiać. Trzasnął mamie drzwiami przed nosem. Pojechaliśmy do Gliwic, pierwszy raz ktoś zaproponował biopsję!!! Tata miał mieć naświetlania Cyberknife. Miał jedno. Zaczęły się obrzęki. Tata wymiotował. Zbierał się płyn, cały czas. Tata stał się maksymalnie nerwowy, gorączkował. Odesłano nas do rodzinnego miasta. Resztkami nadziei pytaliśmy, czy jak zejdą obrzęki, Tata wróci na naświetlanie. Lekarka kłamała, że tak. Ze szpitala w Częstochowie po ściągnięciu płynu skierowano nas do domowego hospicjum, pod którego opieką był jeden dzień... Nigdy nie zapomnę jak Tata chciał coś powiedzieć, a już nie mógł. Ostatnie trzy dni jego życia były okropne, choć bez bólu, to z nadludzkim świądem i wymiotami czarną substancją. Ulgę przyniosła dopiero śmierć. Odszedł 23.10. po 4 miesiącach od pierwszych objawów. Choroba wyniszczyla go okrutnie... Pamiętam jak dziś rozmowę tydzień przed śmiercią z wujem. *Tak bardzo chcialbym jeszcze zobaczyć dyplom córki, który odbierze w marcu... A tymczasem muszę podzwonić o drewno na opał, żeby dziewczyny tej zimy nie zmarzły*. I załatwił nam ten opał, świadomy wszystkiego w tych ostatnich dniach myślał o tym, czym będziemy palić w piecu... Ryczę cały czas, prawie każdego dnia mimo, że minęło ponad pół roku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ps. To jest tak okrutna choroba, że w zasadzie nie ma ratunku. Jedynym wyjściem jest operacja, mało kiedy możliwa. A na chemię mało kiedy jest szansa ze względu na wysoką bilirubinę i hepatotoksycznosc tych leków...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam. Mój tato zmarł w 3 tyg po wystąpieniu pierwszych objawów czyli żółtaczki, nudności, wymiotów, temperatury często dochodzacej 40 st.C , wybroczyn skórnych oraz swędzenia. Ostatni tydzień życia nie jadł wogole. Pił wodę dwie trzy łyżki na dzień. W ostatnia noc miał silny ból w okolicy pępka oraz prawego żebra. Zmarł o 8:00 rano. I mimo ze różnie bywało między nami to czuje ogromny ból i żal. Jest mi bardzo przykro i oddałbym wszystko żeby choć raz się z nim pokłócić.. przepraszam ze to wszystko pisze ale musiałem komuś się zmierzyć z tego co czuje . Mam nadzieje ze każdy kto zachoruje na ta chorobę będzie miał więcej szczęścia niż mój tato. Życzę wszystkim dużo zdrowia bo nie ma nic cenniejszego. Pocieszanim dla mnie jest to ze zdążyłem mu powiedzieć ze go kocham. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witajcie, przeczytałam cały wątek ze łzami w oczach. Moja mama zachorowała miesiąc temu, ma niecałe 82 lata. Zaczęło się od tego, że pewnego dnia była bardzo słaba, cały dzień przespała, nie chciała jeść ani pić jak się budziła, nie wzięła leków na inne swoje dolegliwości, m.in. cukrzyca, drżenie samoistne. Nie wiedziałam czy dzwonić po karetkę czy księdza. Jakoś przetrwaliśmy ten dzień a kolejnego wezwałam lekarz rodzinną do domu. Zauważyła żółtą skórę i białka oczu też zażółcone. Dała skierowanie na krew, kolejnego dnia przyszła pielęgniarka z przychodni, pobrała a ja po południu odebrałam wyniki. Już na pierwszy rzut oka były one złe, podwyższone wątrobowe, bilirubina, crp. Lekarz rodzinna dała skierowanie do szpitala i tego samego dnia po południu mamę zawiozłam, o dziwo, już czującą się dosyć dobrze. W szpitalu od razu USG wątroby, nie znam się ale obraz na monitorze był dziwny z jakimiś plamami. Po kilku dniach zrobiono tomografię i po kolejnych dwóch gastroskopię. Ostateczne wyniki: podejrzenie guza Klatskina, marskość wątroby, żylaki przełyku. Lekarz onkolog wykluczył operację gdyż mama ma zbyt wiele innych dolegliwości chorobowych, była wtedy słaba i mogłaby się nie obudzić po operacji. Jak miała wychodzić ze szpitala dostała drgawek, gorączki i okazało się po badaniach że jakaś bakteria wlazła w przewody żółciowe. 9 dni dostawała antybiotyk i ostatecznie ze szpitala wyszła w stanie ogólnym dobrym. Dziś, miesiąc od wystąpienia dolegliwości mama czuje się wyjątkowo dobrze, dostała jakiejś energii od wyjścia ze szpitala. Gotuje sobie zupy, pilnuje pór posiłków i brania leków. Na razie nic ją nie boli, tylko od kilku dni swędzą ją ręce, na razie nie uciążliwe bo smaruję jakimś balsamem z apteki i jakoś pomaga. Nie wiem co będzie dalej, zapisałam mamę do hospicjum i czekam na decyzję. Cieszę się że mama czuje się dobrze ale też martwię co będzie dalej. Co zauważyłam, że dużo osób piszę o początkach choroby w lipcu i u wielu z Was bliscy odeszli po ok. 3 miesiącach. Mama ma też kłopoty z pamięcią i chociaż w szpitalu poinformowałam ją o chorobie to chyba zapomniała bo nic nie mówi że to rak, tylko że czemu tak gwałtownie zachorowała i że ta wątroba najgorsza. Nigdy nie piła, stuprocentowa abstynentka, nie paliła, prowadziła zdrowy tryb życia. I boli ją że ta wątroba zaatakowała le wierzy że może jeszcze ją podleczy bo jednym z leków jest HepaMez właśnie na marskość wątroby i mama uwierzyła że on może wyleczyć tą wątrobę a ja jej nie wyprowadzam z błędu. Nie wiem co będzie dalej ...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 14.02.2019 o 09:04, Gość Kamcia 252 napisał:

Witam czy guz klatskina jest zarazliwy, zakazny? 

Absolutnie nie !

-------------------------------------------

Chcę nawiązać do mojego wpisu z sierpnia 2018r. Może ktoś tu jeszcze zajrzy. Moja mama trwa, słabiutko ale dzielnie trzyma się życia rękami i nogami. Już opisuję: w grudniu, przed Świętami, dostała jakiegoś ataku, tzn. osłabła, położyła się w łóżku, półprzytomna. Kolejnego dnia lekarz z hospicjum stwierdziła że być może są jakieś bakterie w organizmie więc dała antybiotyk. Pomógł bardzo szybko bo już kolejnego dnia mama czuła się lepiej i stopniowo wracała do siebie. Przez 6 tygodni nie wychodziła z domu bo to zima ale potem znów zaczęła powolne spacery to po chleb, to po wodę. Znów sama gotowała jakieś proste dania typu zupa krupnik czy płatki ryżowe na mleku. Czuła się dobrze aż do początku czerwca. Zadzwoniłam do niej jak co dzień pytając jak się czuje i usłyszałam "źle". Czym prędzej pojechałam, wezwałam lekarz z hospicjum i okazało się że mama ma cukier 752 tych jednostek. A już była słaba, tylko siedziała i leżała a do toalety prowadzałam ją za rękę. Po tym oznaczeniu cukru od razu karetką do szpitala, był poniedziałek 3 czerwca i tam jak straciła siły to słabła. Ciągle spała, nie chciała jeść ani pić ale nic ją nie bolało. Stwierdzono sepsę i dawano antybiotyk. Po pięciu dniach, gdy już cukier się unormował, w szpitalu stwierdzono, że już nic nie można zrobić, zabraliśmy więc mamą do domu. Od tamtej pory, już czwarty tydzień, mama leży, nie chodzi, czasem na chwilę usiądzie. Większość dni przesypia, apetyt ma raz większy raz mniejszy, niewiele pije ale trwa. Ciśnienie niskie lecz puls w normie. Nic ją nie boli ale widzę że jest to początek końca. Brzuch bardzo opuchnięty, prawa strona razem z piersią, lewa ręka spuchnięta i nogi również zaczęły puchnąć. Pomagam mamie jak tylko mogę ale Bóg jeden wie jak się skończy ... 😞

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Mój tata zmarł na guza Klastkina 01.01 miał 65 lat. Mam pytanie. Czy ten guz ma jakiś związek z nadużywaniem alkoholu? Mój ojciec miał stwierdzoną marskość wątroby w 2012 roku. Czy bycie alkoholikiem zwiększa szansę na tą chorobę? Jakie prawdopodobieństwo jest że ja zachoruje skoro mój tata był chory (mimo że ja nie piję). 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Justyna

Witam Was Wszystkich, 

Nie wiem, czy ktoś z Was jeszcze odwiedza ten wątek, ale ja go śledziłam od 2014 roku. Mój Tata zachorował wtedy na Klatskina, wycięli mu guza na Banacha i głęboko liczyliśmy całą rodziną i chcieliśmy wierzyć w to, że już zawsze będzie dobrze. Było dobrze przez kilka lat. Tata po operacji w pełni wrócił do sił, kilka lat jeszcze wszystko było super. W 2018 guz niestety odrósł. Nie dało się go już drugi raz wyciąć, ale Tata miał zrobiony zabieg nanoknife. Po tym było dobrze przez rok. A potem to już równia pochyła. Ostatnie miesiące były bardzo trudne. Tata zmarł po długiej walce 11 miesięcy temu. Wydaje mi się, jakby to było wczoraj. Pisze Wam to, bo ilekroć tu zaglądałam, myślałam że jednak może mamy trochę szczęścia. I pewnie mieliśmy, bo jednak Tata odszedł 6 lat po diagnozie. Wierzę, że był z nami tyle czasu, bo mimo okropnych rokowań i bardzo trudnej operacji, nie poddawał się, wierzył że mu się uda, nie żył tą chorobą i robił wszystko, by o niej zapomnieć. Miał ogromną wolę życia i pozytywne nastawienie. Pamiętajcie zawsze jakie to ważne, walcząc o swoich bliskich lub dla nich. Pozdrawiam,

Justyna 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×